W ubiegłą sobotę, w leśnych ostępach góry Łopień, myśliwi z KŁ „Hubert” w Tymbarku zorganizowali obchody dnia swojego świętego patrona, które na stałe wpisały się w kalendarz łowieckich uroczystości. Zgodnie z wielowiekową tradycją, dzień rozpoczął się od dźwięku myśliwskiej sygnałówki…
Napełnił wnet, ożywił knieje i dąbrowy,
Jakby psiarnię w nie wpuścił i rozpoczął łowy.
Bo w graniu była łowów historyja krótka:
Zrazu odzew dźwięczący, rześki – to pobudka;
Potem jęki po jękach skomlą – to psów granie;
A gdzieniegdzie ton twardszy jak grzmot – to strzelanie.
Zanim jednak przedstawiona jak w epopei narodowej opowieść rozwinęła się w sposób opisany przez Adama Mickiewicza, nasi łowcy i ich rodziny uczestniczyli w polowej mszy świętej odprawionej przez kol. księdza Jana Gniewka, który w wygłoszonym kazaniu zwrócił uwagę na rolę i powinności myśliwych wobec zwierzyny, na którą nie tylko polują, ale także zobowiązali się o nią dbać.
Po wysłuchania Słowa Bożego, dźwięk trąbki zwołał myśliwych na zbiórkę, a łowczy – kol. Bogusław Pawłowski, który przyjął rolę prowadzącego tych uroczystych łowów, pokrótce przedstawił plan polowania i przez losowanie przydzielił każdemu stanowisko. To co działo się dalej, znów trafnie oddają słowa wieszcza:
Cicho – próżno myśliwi natężają ucha;
Próżno, jak najciekawszej mowy, każdy słucha
Milczenia, długo w miejscu nieruchomy czeka;
Tylko muzyka puszczy gra do nich z daleka.
Psy nurtują po puszczy jak pod morzem nurki,
A strzelcy obróciwszy do lasu dwururki…
W ciszy i skupieniu rozeszli się na przydzielone miejsca, oczekując na ruszenie naganki i psów. Teren, w którym przyszło im się poruszać należy do najtrudniejszych w przypisanym do naszego Koła łowisku. Głębokie i strome górskie potoki oraz gęste bukowe młodniki sprawiały, że miejsce to stało się ulubioną ostoją zwierzyny. Lecz jakże trudną do przebycia! Ten dzień został jakby wyjęty z opisu zawartego w „Panu Tadeuszu”. Zgadzała się nawet ilość i rodzaj zwierzyny:
Słyszą: jeden pies wrzasnął, potem dwa, dwadzieście,
Wszystkie razem ogary rozpierzchnioną zgrają
Doławiają się, wrzeszczą, wpadli na trop, grają,
Ujadają: już nie jest to powolne granie
Psów goniących zająca, lisa albo łanie,
Lecz wciąż wrzask krótki, częsty, ucinany, zjadły;
To nie na ślad daleki ogary napadły,
Jeden z puszczonych w miot posokowców trafił na chmarę jeleni, którą dzielnie prowadził w stronę linii myśliwych. To wtedy kol. Krzysztof Kosecki pozyskał młodą łanię. Pod koniec pędzenia, kol. Jacek Olszowski – lisa, ale punkt kulminacyjny łowów nastąpił chwilę później, gdy już wszystko wskazywało, że pędzenie zakończy się bez kolejnych strzałów.
Strzelcy stali i każdy ze strzelbą gotową
Wygiął się jak łuk naprzód, z wciśnioną w las głową. (…)
W las pobiegli. Trzy strzelby huknęły od razu;
Potem wciąż kanonada, aż głośniej nad strzały
Ryknął niedźwiedź i echem napełnił las cały.
Co prawda to nie niedźwiedź pojawił się przed lufami kol. Stanisława Zonia, a byk jelenia, który umknął psom, lecz ku swemu nieszczęściu wszedł wprost na „flankę” – zawiniętą w stronę miotu (terenu, po którym porusza się naganka) część linii myśliwych. Oddając do niego celne strzały zapewnił sobie tytuł króla polowania.
Zakończenie polowania i ceremonia pokotu odbyły się w domku myśliwskim „Hubertówka” na Podłopieniu. To ta część tradycyjnych hubertusowych łowów, w której można zaobserwować najwięcej łowieckich zwyczajów, które są kultywowane w niezmiennej formie od wieków.
Najpierw sygnaliści odegrali sygnały oddające cześć strzelonej zwierzynie, ułożonej w hierarchii od samca jelenia aż do lisa. Potem, ogłoszono i udekorowano króla i wicekróla polowania oraz ubiegłego sezonu. Następnie nadszedł czas na „ochrzczenie” najmłodszego stażem myśliwego, którego przyjęliśmy w swoje szeregi w tym roku. Ceremonia chrztu rozpoczęła się od słów przysięgi, które młody łowca musiał powtarzać klęcząc na prawym kolanie, oparty o swoją broń, z ręką opiekuna na lewym ramieniu. Następnie przedstawiciel zarządu Koła polał głowę „fryca” źródlaną wodą i pogratulował przy wszystkich oficjalnego przyjęcia do grona myśliwych. Teraz pozostał ostatni element inicjacji…ucieczka przed dzikiem:
Po nieudanej, ale dającej cenne doświadczenie ucieczce, wszyscy zebrani udali się do „Hubertówki”, gdzie czekały suto zastawione stoły, a orkiestra już stroiła instrumenty, zwiastując zbliżającą się biesiadę. Wszystko zgodnie ze słowami poety.
W kociołkach bigos grzano; w słowach wydać trudno
Bigosu smak przedziwny, kolor i woń cudną;
Słów tylko brzęk usłyszy i rymów porządek,
Ale treści ich miejski nie pojmie żołądek.
Aby cenić litewskie pieśni i potrawy,
Trzeba mieć zdrowie, na wsi żyć, wracać z obławy.
Zabawy, śmiechy i tańce trwały do późnej nocy. Dla myśliwych, dzień św. Huberta to nie tylko kolejna okazja do polowania. To przede wszystkim szansa na spędzenie czasu ze swoimi rodzinami i kolegami „po strzelbie”. To chwila na wspomnienie tych, którzy odeszli do Krainy Wiecznych Łowów i na…przechwałki w opisach łowieckich przygód. Oby ta tradycja była ciągle kultywowana i nie została wyparta przez komercję, czy nie liczącą się ze zwyczajami chorobliwą chęć zysku.
Darz Bór!
Jakub Jurowicz